— Widzisz, Elfku, ten kołyszący się fotelik... jak na nim wygodnie siedzieć... bywało siądę i kołyszę się... kołyszę się... caluteńką godzinę... i lalka moja, ta duża, kołysała się ze mną...
Elf zmęczył się niewygodną pozycyą, wysunął się zpod jej ramienia i opadł na ławkę. Osunęła się też wkrótce na nią i dziewczynka.
— Oj, Elfku! Elfku! i ty i ja... byliśmy tam niegdyś...
Siedziała w wodzie. Ubranie jej tak było przeziębnięte wilgocią, że czuła spływające jej po plecach chłodne strumienie. Stopy jej, pod paryskiemi podartemi bócikami nagie prawie, drętwiały. Siedziała jednak i tuliła do piersi wychudłego, mokrego Elfka, który od chwili do chwili ręce jej lizał.
— Widzisz, Elfku, tam gdzie teraz tyle błota... latem jest trawnik, a ja z panią siedziałam na nim tyle, tyle razy i układaliśmy bukiety. A pamiętasz ty, Elfku, Włochy? To ja uprosiłam panią, abyś tam z nami jechał! Jak tam pięknie, prawda? Ciepło, zawsze zielono... słońce tak świeci... świeci... morze takie szafirowe... nad morzem takie wielkie, białe ptaki latają... A pamiętasz, jak panna Czernicka lękała się płynąć po morzu... Gdzie teraz panna
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.