na mnie, to na te bestye patrzy i taki szczęśliwy, że aż mu oczy błyszczą. Inne pocztyliony kłócą się, bywało, na dziedzińcu, albo w karczmie piją, albo biją się w swoich chatach z żonkami, a on ciągle tylko mnieby przy sobie trzymał i swoje konie pieścił... Strach, jak on te bestye lubił...
I ją snać lubił on bardzo, a ona wiedziała i pamiętała o tem, tylko mówić nie chciała, albo nie mogła. Pewniej, że nie mogła; przygarbiła się trochę, na wąskiem jej czole zmarszczki poruszyły się jak fale, żółte powieki mrógneły kilka razy prędko... prędko...
— Ale cóż tam było wtedy, jakeście saniami razem po siano jeździli?...
Wyprostowała się, wilgotne oczy jej błysnęły, zaczęła znowu śmiać się.
— Czystyto śmiech był, proszę pani... cha, cha, cha, cha... Parę koni, bywało, założy, tłustych, wykarmionych, jak szkło błyszczących, dzwonek do dyszla przywiąże i krzyczy; »Ewka! chodźno tu, a żywo!« Ja na to, jak na lato! Cap, łap, chustkę na głowę, przed chatę wylatuję i starej Kaśki wołam, żeby dziecko i strawy gotującej się dopilnowała...
— A któżto była ta Kaśka?
— Wdowa po kowalu, proszę pani, taka sta-
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.