ściniec, bo droga była wąska i kręciła się między drzewami. Roman do koni przemówi: »wolniej, dzieci, wolniej!« i choć lejców ani przyciągnie, konie wolniej iść zaczynają. Mowę jego bestye te rozumiały. Wtedy, bywało, i on przy mnie na saniach siądzie, nogi wyciągnie, bat przy sobie położy i po lesie ogląda się. Strasznie las lubił, bo synem leśnika był, w puszczy hodowanym i w ośmnaście lat, po ojcu osierociawszy, pocztylionem został. Siedzi tedy, bywało, i ogląda się. »Patrzaj, Ewka — mówi — jakie te drzewa wysokie, hej, aż pod niebo rosną!« »Aha!« — mówię. — A on znów: »Patrzaj, Ewka, co śniegu na gałęziach... ot zdaje się, że złamią się zaraz!« »Aha!« — mówię. — Patrzę, pani moja, i dziwuję się, że drzewa takie wysokie i śniegiem oblepione... A on znów: »Patrzaj, Ewka, jak tam słońce przez gęszcze prześwieca się i śnieg błyszczy«. Prawda, że błyszczał, aż oczy mrużyły się. A cicho tam było, pani moja, jak makiem posiał. Ani wiaterku najmniejszego, ani głosu ludzkiego znikąd nie słychać... Czasem tylko sucha gałąź gdzieściś zatrzeszczy i złamie się, albo wrona zleci na drzewo i zakracze. Końskich kopyt nawet nie słychać, tak pomaleńku sobie stąpają i sań nie słychać, tak suną się po śniegu, jak po puchu.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.