»Będę!« — krzyczę, a on jak stuknie kułakiem w stół, to aż misa podskoczy i chłopiec rozpłacze się. Wiadomo, mężczyzna, siłę swoję znał. A ja znów, bywało, cała struchleję i tylko chłopca płaczącego tulę, a na męża już i spojrzeć boję się. Ale u niego złość prędko mijała. Krzyknie raz, drugi, przez kilka minut nachmurzony siedzi, a potem: »Ewka, dajno mi chłopca!« I wszystko już skończone. Tylko kiedy czasem, dzwonek wtedy odezwie się przed stancyą a smotrytiel zawoła: »Roman, konie zakładać!« Roman wstaje z ławy, klnąc pocztę i pocztylionowskie życie. »Żeby ich dyabli porwali! — mówi — z żoną i z dzieckiem posiedzieć nie dają! Wlecz się teraz na całą noc, żeby ich...!« A ja mu jarmiak podając i czerwonym pasem go przewiązując, z pociechą: »Poczekaj kryszkę! — mówię — z własnej chaty nikt cię na całą noc wyganiać nie będzie!« Aha! własna chata... komu ją Pan Bóg daje, a komu nie daje... i memu Romanowi dał... tylko bardzo ciasną...
Po ciasną istotnie chatę dążyć miał pocztylion, gdy raz, sześć koni do karety przejeżdżającej pani jakiejś założywszy, wpadł do izby, wołając:
— Ewka! paradny jarmiak włożyć kazali! Dawaj! — Ubierał się spiesznie, przejeżdżającą
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.