ko... Nagle, oczy jej oschły i błysnęły tak, jakby miała lat dwadzieścia, jak błyszczeć musiały wtedy, kiedy to Roman, konie do sań założywszy, wołał: »Ewka! razem pojedziem!« Wyprostowała grubą kibić swą i ręce pod fartuch zakładając, z widoczną niecierpliwością pytać mię zaczęła, co ma na wieczerzę gotować. Z nogi na nogę przestępowała i aż drżała, tak jej się chciało coprędzej za drzwi wyskoczyć. Jednak gawędzenie, opowiadanie, żalenie się i chichotanie, było jej namiętnością. Uszczęśliwiał ją każdy, kto jej gawędzić z sobą pozwalał. Dlaczegoż teraz tak niecierpliwie rozmowę ze mną przerwać pragnęła? Zobaczyła snąć przez okno kogoś, czyj widok oczy jej osuszył, kibić zgarbioną wyprostował i nogi porywał do szybkiego biegu. Zobaczyła przez okno młodego, wysokiego chłopca, który w surducie poplamionym, wysokich bótach i czapce, krzywo nieco na głowę włożonej, dziedziniec przebywał, dążąc ku wiodącemu do kuchni, bocznemu gankowi domu.
Przez dziedziniec szedł krokiem zamaszystym, z głową tak podniesioną i takiemi ruchami ramion, jakby każdemu, kogoby spotkał, zapowiedzieć chciał: »do trzech ze mną nie gadaj!« Zawadyactwo i burda biły z ruchów i miny jego.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.