Ale on schwycił znowu kielnię swą i już na nią nie patrzał. Raz tylko spojrzał jeszcze w dół i zawołał:
— Żużuk!
Pies zrozumiał rozkaz i z podwiniętym ogonem położył się u stóp rusztowania. W kłębek zwinięty, leżał on tam całemi godzinami, od czasu do czasu tylko podnosząc głowę i sennym wzrokiem szukając w górze swego pana. Ilekroć młody robotnik brał żwawy i długotrwający udział w jakiejś dokonywającej się w mieście mularskiej robocie, Żużuk miał pozór najszczęśliwszego pod słońcem psa. Wybornie snać żywiony i czule pieszczony, spokojnie wylegiwał się u stóp rusztowania i wesoło potem, ze sprężystemi skoki i zuchwałem szczekaniem, biegł ulicami miasta, ślad w ślad za powracającym od roboty wysokim, zgrabnym chłopcem, w białym fartuchu i czapce ubielonej wapnem, a zawsze z fantazyą, więc krzywo trochę włożonej na czarne włosy. W tych porach, w których Żużuk doświadczał niezmąconego dobrobytu i szczęścia, szczęśliwą też bywała i kobieta owa, która we wczesnej i porannej godzinie, z ciężkim koszem na ramieniu, oddawała się przed wznoszoną kamienicą niewypowiedzianie błogim kontemplacyom. Zamieniwszy kilka słów
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.