z synem i pogłaskawszy Żużuka, odchodziła krokiem tak żwawym i sprężystym, jak gdyby miała lat dwadzieścia. Tu i owdzie zatrzymywały ją znajome jej kobiety, kucharki, tak jak ona, albo żony ubogich mieszczan, rzemieślników. Wtedy, na chodniku albo pośród rynku, słychać było rozhowory głośne, śród których głos Romanowej brzmiał wesołością rubaszną i gadatliwą. Śmiała się i rozmachiwała rękoma.
— Jak Boga kocham, — dowodziła — najlepszy z niego w całem mieście robotnik! Chlewiński, kiedy zaczyna co budować, ledwie go po rękach nie całuje, żeby do niego, nie zaś do kogo innego szedł na robotę. Co drugi przez cały dzień robi, to on w dwie godziny, jak za siebie, zarzuci. W ojca wrodził się. Silny taki, że strach i robota mu pali się w ręku. Za zwierzętami tak samo jak ojciec przepada i taki zupełnie ojcowska natura... dalibóg... ojcowska...
Jejmość chuda i żółta, wielką chustką okryta, piskliwym głosem odpowiadała:
— Daj Boże! pani Romanowa! daj Boże! Tylko, że podobno nieboszczyk wódki nie znał...
Romanowa czuła się tem napomknięciem kumy niemile dotkniętą.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.