— I on tak samo znać jej nie będzie, — wołała — jak Boga kocham! nie będzie! Już miesiąc minął, jak do ust nie wziął... pracuje... Chlewiński płaci mu po rublu na dzień... Czy to żarty? Pieniądze te, mnie do schowania oddaje... — »Mama — mówi — mnie piękny tużurek kupi i palto... a potem jeszcze i zegarek srebrny... będę sobie ubierał się jak pan!« — Ot, zobaczycie, pani Wincentowo, że on o swoich pieniądzach prędko wiedzieć nie będzie... Wzbogaci się strasznie, pierwszym majstrem w Ongrodzie zostanie... Jak Chlewiński, własne domy będzie miał...
— Daj Boże! daj Boże! — piskliwym głosem powtarzała kuma, a złośliwie uśmiechała się. Ona, której mąż, garncarz, pijakiem był, wiedziała dobrze, co o tych wielkich nadziejach Romanowej mniemać należało.
— Memu — powiadała — nic nie pomaga... Już mu i emetyku do wódki wlewałam i proszek jakiś, co mnie kabalarka dała, sypałam... zawsze to samo... Co zarobi, to w gorzałce utopi... w domu taka bieda, że choć ty z dziećmi giń i przepadaj...
Końcem chustki otarła załzawione oczy; Romanowa patrzała na nią z obudzonym nanowo niepokojem, który jednak wkrótce przemijał.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.