Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

kamieniach w podartych trzewikach stąpa, strwożenie wielkie ogłupia oczy jej, które kiedyś może i roztropne były, między chudemi policzkami usta marszczą się do płaczu, za rękę, skrzywione też do płaczu dziecko prowadzi. Gdyby ją kto zapytał: »Dlaczego i poco tu przybyła?« Odpowiedziałaby, że gdy męża nie stało, nędza ją gnała z chaty do chaty, ze dworu do dworu, aż tu przygnały powieści ludzkie o lepszych losach, które w mieście znaleść można i pamięć na dawne rozmowy z mężem o tem, że dziecko na człowieka wykierować trzeba. A jakżeby go ona tam na wsi na człowieka wykierowała? Pastuchem najprzód, a potem parobkiem byłby i koniec! W mieście zaś, o! wcale co innego. Tam, ojciec marzył dla syna o własnej chacie i kęsie własnej ziemi. Tu, matka, włócząc się po nieznanych zrazu ulicach miejskich, głodna, źle odziana, przelękniona i stęskniona, przypatrywała się kamienicom wysokim i myślała: »Ej! żeby tak on kiedy własną kamienicę miał!« Więc, przedewszystkiem do faktorki, przez krewną jakąś, w mieście mieszkającą, nastręczonej, z prośbą o służbę. Służba znalazła się, z pensyą malutką, z jedzeniem niedostatecznem, z okrutną zależnością od ludzi obcych, i nieokrzesaną, nie-