ciństwie nauczyła. Nie śpiewała przecież, tylko wzdychając mówiła, a raczej mruczała:
— Oj dolo moja, dolo, gdzieżeś się podziała,
Czyś w wodzie utonęła, czy z wiatrem zleciała?
— W wodzie utonęła, oj, w wodzie, w wodzie dola moja utonęła!
Za piecem coś zaszeleściło, senny głos jakiś zamruczał. Znękana kobieta zrywała się ze stołka, chwytała lampkę i biegła za piec. Tam, na ziemi leżał siennik, a na sienniku spało dziecko, chłopak spory już, z cerą bladawą, ładnemi rysami twarzy i gęstwiną czarnych włosów, rozrzuconą dokoła głowy. Z mocno ściśniętemi pięściami, w grubej koszuli u piersi rozwartej, z bosemi nogami wysuniętemi zpod jakiejś starej, sukiennej szmaty, spał jak kamień. Kobieta schylała się nad uśpionym chłopcem i przyświecając sobie lampką, przypatrywała się mu oczyma, które prędko osychały z łez, a napełniały się uczuciem zachwycenia.
Lata przechodziły, los jej poprawiał się nieco. Jakim sposobem zdołała nauczyć się sztuki kucharskiej, nigdy się jej nie ucząc? Ani ona, ani nikt powiedziećby nie potrafił. Zmieniła coprawda, z powodu nieumiejętności swej, miejsc z dziesięć, ale tu zobaczyła to, tam owo, docho-