chłopca swego w takim cienkim surducie, w jakim Chlewiński chodził i posiadaczem dwóch własnych domów. Późnemi wieczorami, kiedy sama we wpół ciemnej kuchni siedziała, przed oczyma jej stawał wysoki, piękny pocztylion, w czarnym długim jarmiaku i czerwonym pasie, a ona ze łzami w oczach, a szerokim uśmiechem na ustach do niego mówiła: »A co, widzisz, jak ja synka naszego ślicznie wychowała i wykierowała! Nie doczekałeś się ty chaty własnej, będzie ją miał on!«
Niewielka kuchnia, której blisko połowę zajmowała maszyna kuchenna, a jedyne okno wychodziło na wąskie przejście, śmieciem spiętrzone, a wysokim płotem od sąsiedniego dziedzińca odgrodzone, bywała widownią scen rozmaitych, pomiędzy któremi zdarzały się i wesołe. Ze zgrabną postawą i czarnemi włosami ojca, syn Romana wziął po matce małe i szare jej oczy, które szpecąc go trochę, wyrazem swym zdradzały zachodzące w nim samym sprzeczności. Były one błyszczące i żywe, ale nie jak u matki dobroduszne i trochę głupowato wesołe, lecz namiętne i hulaszcze. Malował się w nich burzliwy niepokój, połączony z wielką chciwością uciech. Możnaby rzec, że w tych błyszczących, wciąż zmąconych i niespokojnie od oczu ludzkich ucie-
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.