Wtem, do ciemniejącej kuchni przypłynęły basowe, powolne dźwięki kościelnych dzwonów. Na Romanowę, jakby natchnienie jakieś spłynęło.
— Ot i na nieszpory dzwonią! prosiłam o pozwolenie, zęby pójść dziś na nieszpory! Pójdę! chodź ze mną, synku, na nieszpory!
Milczący i chmurny, wziął z ławki czapkę swoję i gdy matka stary, watowany paltot i dużą chustkę śpiesznie na siebie zarzucała, szerokiemi krokami ku drzwiom zmierzał. Ona pewna była, że już bez niej wyjdzie, ale brakowało jej w gardle głosu, aby go wołać i wstrzymywać. Dzwony kościelne huczały wciąż poważnym basem, do którego wmieszał się dźwięk wiolinowy, jasny, wołający, wołający... Michałek oderwał rękę od klamki i około głowy i piersi uczynił giest szybki i szeroki. W zupełnej prawie ciemności stał i zaledwie domyśleć się było można, że przeżegnał się. Romanowa to spostrzegła.
— A widzisz! — zawołała — dyabła od siebie krzyżem św. odpędzasz! Pan Bóg woła! Słyszysz jak Pan Bóg woła!
Wskazujący palec wyciągała w stronę, z której dochodziły dźwięki dzwonów.
— No, chodźcie, mamo, razem!
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.