Razem wychodzili na ulicę i do kościoła dążyli. Żaden z wielkich tryumfatorów ludzkości nie pysznił się tak ze zwycięstw swoich, jak pyszniła się wtedy Romanowa. Szła chodnikiem zamaszysto i prędko, łokciami i całą swą grubą osobą niemiłosiernie szturchając i rozpychając przechodniów, na całe gardło śmiejąc się i gadając. On także na ulicy fantazyi i zuchowatości nabierał. Pogwizdywał sobie i śmiechowi matki rubasznym swym, ale dźwięcznym, bo młodym śmiechem wtórował. Czasem, łokciem w bok ją uderzył.
— Niech mama patrzy... Zośka Chlewińska z matką i starszą siostrą...
Usta sobie dłonią zakrywał i oczy wytrzeszczał tak, jakby zgrabnego i ładnego istotnie podlotka pożreć chciał niemi. Pani majstrowa z córkami szły takie na nieszpory. Byłyto panie już kapeluszowe, ale zresztą skromne w ubraniu i nosów do góry niezadzierające. Michałek usiłował zajść im drogę przed kościołem i bardzo nisko, nie bez pewnych jednak zamiarów elegancyi, czapkę przed niemi zdejmował. Zpod skromnego kapelusika szafirowe oczy podlotka figlarnie i serdecznie ku niemu zerkały, pani majstrowa zaś uprzejmem kiwaniem głowy Romanowę witała. Pomiędzy nią a kucharką za-
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.