ścielną i wedrzeć się do świecącego nad nią wieczornemi gwiazdami nieba. Za nią, Michałek czasem stał i pacierze szepcząc, z widoczną jednak dystrakcyą po kościele zerkał, uśmiechami i kiwaniem głowy witając znajomych płci męskiej i żeńskiej; czasem zaś klękał, modlił się z żarliwością od matczynej niemniejszą, bił się co moment pięścią w piersi i nawet trochę płakał. W pierwszym wypadku, prawie na pewno wnosić można było, że przez tydzień jeszcze, dwa, albo nawet trzy tygodnie, codzień on będzie po gorliwej pracy do matki przychodził, z nią i pokojową Rozalią wieczorami w gospodarza grać, Żużuka pieścić i dla Zosi Chlewińskiej koty i koguty z gliny lepić, odpowiednio je z wierzchu malując. Ale, kiedy półgłosem i z ferworem wielkim trzepał pacierze, a od bicia się jego w piersi aż echo rozchodziło się po kościele, był to znak zły. Ogarniały go snać wtedy potężne pokusy, od których bronił się w kościele żarliwą modlitwą i skruchą. Wtedy też z twarzy jego znikał ten uśmiech szczery i świeży, który ją czynił młodzieńczą, i pociągające, szare, mętne źrenice uciekały od ludzkich oczu, posępniał i często, bez przyczyny, w złość wpadał. Kipiało w nim coś, z czem walczyć usiłował, a Romanowa, z rękoma splecionemi
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.