Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

tu już tak od samego rana, od czasu do czasu tylko, z przestrachem odskakując na stronę przed ludźmi, którzy przez drzwi te wchodzili i wychodzili, lecz wnet po zamknięciu się drzwi, zajmując znowu uprzednią pozycyą. Była to pozycya bardzo niewygodna, bo nietylko na deszcz, padający przez dzień cały, ale i na gęste krople wody z dachu spływające wystawiona. Pies jednak, nie opuszczał jej. Czasem westchnął, albo pysk podjąwszy krótko i żałośnie zawył, czasem też zdawał się ucha nadstawiać na głosy ludzkie rozlegające się we wnętrzu budynku, jakby śród nich znajomy sobie głos rozpoznawał, czy rozpoznać pragnął.
We wnętrzu budynku gwarów wielkich zazwyczaj nie bywało. Zbierające się tam towarzystwo bawiło się zapewne w izbach oddalonych nieco od zaułka i których okna wychodziły na dziedziniec wąski, pusty, ze wszech stron parkanem otoczony. Ztamtąd też, mętnie i niewyraźnie, do uszu nasłuchującego psa dochodziły stukania kul bilardowych, rozpoczynane i niekończone śpiewanie, krótkie wybuchy ochrypłych śmiechów i rozmów. Nagle, pies zerwał się na wszystkie cztery łapy. Tuż za oświetlonemi drzwiami, do których tulił zmokły i drżący od zimna grzbiet swój, usłyszał głos swego pana,