Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

ich traktować... Bestya Szlomka na kredyt nie daje... To wstyd! aż mnie w gardle wyschło ze wstydu. Ten kum maminy, Wincenty, krzyczał, że ja hołysz... Pokażę mu, jaki hołysz... Przede mną panowie czapki zdejmują... Chlewiński mnie w ręce całuje, żebym jego córkę za żonę brał... o! a on mówi, że ja hołysz... hołysz on sam, gałgan, pijanica...
Tak mówił przez dobre minut pięć. A ona nic, ani słowa, ani tchnienia. Patrzała tylko na niego i powieki jej szybko mrógały. On niecierpliwił się i za rękaw koszuli targać ją zaczynał. Wtedy kiwała głową i cicho mówiła:
— Ty znów pijany...
Na przypuszczenie to oburzał się i stanowczo mu zaprzeczał:
— Chyba mama pijana... ja wódki jeszcze w gębę nie brał... Ja jestem najlepszy robotnik w Ongrodzie, przede mną panowie czapki zdejmują. Chlewiński mnie po rękach...
I nagle przerywając sobie, a rękę z rozpostartemi palcami, którą tłókł się w piersi, w pięść ściskając, ochrypłym głosem krzyczał:
— Pieniądze oddaj, czy słyszysz? Coto? czy ja do swoich zapracowanych pieniędzy prawa nie mam! Otwieraj! bo jak nie otworzysz, sie-