Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

kierę chwycę i tak kufer łupnę, że w trzaski się rozleci...
Kobieta zerwała się z miejsca i, skokiem tak ciężkim, że aż drżały od niego stołki kuchenne, do kufra przypadłszy, siadła na nim. Bosemi stopami w podłogę wparta, siedziała prosta, w twarz syna wpatrzona, bez głosu, tylko z piersią dyszącą ciężko. Zdawało się, że ciałem swem krwawicę syna przed nim samym osłonić usiłowała. On miotał się przed nią, rozmachiwał rękoma, to szeptał przekonywająco, to wydawał krótkie wykrzyki. Sto razy głośno krzyknął lub zatupał, z ust jej z przeciągiem syczeniem wychodził jeden tylko przyciszony, błagający wyraz: »cicho! cicho! cicho!«
Z oczyma błyszczącemi jak u rozgniewanego zwierzęcia, chwytał ją za ręce i z kufra ściągnąć usiłował. Wtedy i jej małe szare źrenice rozpłomieniały się także. Silną swą pięścią uderzała go w pierś, tak, że niepewnie na nogach stojący, zataczał się pod przeciwległą ścianę. Wnet jednak przyskakiwał znowu, a z nim razem i Żużuk, który mniemając zapewne, że ktoś panu jego krzywdę wyrządzić próbuje, zpod progu zrywał się i w obronie jego, szczekając, stawał. Hałas, złożony z tupotania nóg męskich, z pijanych wykrzyków, ze szczekania psa, wzma-