gał się coraz bardziej, a siedząca na kufrze kobieta jednostajnem wciąż, przeciągłem syczeniem powtarzała: »Cicho! cicho! cicho!«
Nakoniec, wzruszeniem niezmiernem sił pozbawiona, przejęta trwogą, aby ludzie, hałas usłyszawszy, nie wpadli tu i wstydu jej nie zobaczyli, zsuwała się z kufra na ziemię i twarz rękoma zakrywszy, głośno płakać zaczęła. Wprzódy powtarzała wciąż: »cicho! cicho! cicho!« teraz sama zawodziła i szlochała, bez pamięci już o niczem, głośno i jękliwie. Jak śmiać się, tak i płakać cicho nie umiała. Ale ten głośny płacz jej sprawiał na Michałku szczególne wrażenie. Przysiadł na ziemi obok matki i także popłakiwać zaczął. Pięści do oczu przyciskając, żalił się:
— Ja nieszczęśliwy człowiek jestem... zgubiony... ze wszystkiem zgubiony... Ze mnie ludzie śmieją się i za drzwi mnie wypychają... Nikt mnie nie żałuje, nikt nade mną litości nie ma... biedny ja na świecie sierota... biedny, nieszczęśliwy... bez ojca i bez swojej chaty... i matka na mnie płacze... chyba mnie już i Pan Bóg przenajświętszy przeklnie, kiedy matka nade mną, synem swoim, łzami kapie...
Ujrzawszy go płaczącego i żalów jego słuchając, Romanowa tajała jak śnieg na słońcu. Ręce
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.