mu na szyję zarzucała i twarz jego łzami oblewając, mówiła:
— Prawda, oj prawda, że ty sieroteczka mój biedny, bez ojca hodowany i własnego kąta niemający...
— Kiedy mama pijakiem mię nazywa — żalił się dalej.
Ona przez łzy chichotać zaczynała.
— Oj, to ja synku tak sobie, ze strachu żartowała... Jaki ty pijak! Tak tylko źli ludzie gadają, mnie i tobie wstyd chcąc zrobić... Ty najlepszy robotnik i najpiękniejszy kawaler w Ongrodzie... tyby z księżniczką ożenić się mógł... Chlewiński niemal w ręce cię całuje, żebyś do niego na robotę szedł...
Patrząc wtedy na nich i rozmowy ich słuchając, możnaby myśleć, że oboje pijanymi byli. Tak zresztą i było. Płacz i skargi syna upajały ją jak trunek. Czasem, gdy tak oboje czulili się i popłakiwali, on, trunkiem wypitym w cieple kuchni rozmarzony, pochylał głowę na kufer lub na matczyne kolana i usypiał. Wtedy ona, o! jak szczęśliwa, z niepomierną siłą swoją bezwładne ciało jego na łóżko wyciągała, kołdrą go otulała, bóty mu z nóg ściągała i sama, lampkę zadmuchnąwszy, kładła się na wąskiej, nagiej ławce, przykryta tylko starą wełnianą
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.