Michałek jej na całym świecie robić umie. Takiego pałacu, jak ten, który on teraz tam, o dziesięć mil od Ongrodu buduje, niema w całej Polszcze, ani nawet w Paryżu. Opowiadając, przejmowała się tak dalece mularską chwałą swego syna, że zaczynała sama we wszystko, o czem mówiła, wierzyć. Oczy jej błyskały znowu, głos podnosił się i opadał, kibić od uczuwanej dumy wydymała się i grubiała. Nagle urywała wspaniałą swą opowieść, powieki jej mrógać, a wargi drżeć zaczynały; porywała wiadro i bez żadnej potrzeby biegła po wodę, albo wypadłszy z kuchni, kryła się w ciemnej drwalni, z której, po kilku zaledwie minutach, z brzemieniem polan w ramionach wychodziła. Czarodziejski pałac wraz z rusztowaniem, na którem z gorliwością i wdziękiem poruszał kielnią młody, wysoki robotnik, przed omamionemi na chwilę oczyma jej, rozsypywał się w gruzy. Innym więc razem, innego kłamstwa próbowała. Mówiła, że sama wysłała Michałka na wieś, do swojej familii. Ciotki tam ma, które za nim przepadają, i stryjecznych braci, gospodarzy dostatnich, których chłopiec odwiedzać czasem musi, bo strasznie lubią i ją, i jego. I jak o pałacu owym, tak i o tej familii swojej szeroko i długo ludziom rozpowiadała. Znowu wpadała
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.