szczan i służby domowej okazywało się wyraźnie, że gdzie pan Michał był, tam było wesoło i bardzo przyjemnie. Wesołość też i przyjemność wyrażały na widok jego szafirowe oczy i ładny buziaczek jednej z córek Chlewińskiego, która z podlotka wyrosła już na wysmukłe i w całej pełni kształtów rozwinięte dziewczę.
Raz robotnik mularski wracał od roboty swej o zmroku prawie, gdy, mijając kamienicę jakąś, usłyszał na chodniku żałosne, ciche miauczenie. Po gniewnym niepokoju, który ogarnął idącego w ślad za nim Żużuka, domyślił się, że byłoto odzywanie się kota. Wszedł na chodnik, popatrzał w ciemny załom muru i rozpoznał istotnie paromiesięczne kocię, wyrzucone tu snać przez kogoś na słotę jesienną. Pochylił się, podjął z ziemi zziębłe i głodne stworzenie i, trzymając je na dłoni, a okrywając końcem grubego fartucha, patrzał na nie przez chwilę.
— Biedny ty! — uśmiechnął się do kocięcia — ale co ja z tobą zrobię! Do matki zaniosę, czy co?
Podniósł twarz i oko w oko spotkał się z rumianym buziaczkiem i szafirowemi oczyma Zosi Chlewińskiej. Szesnastoletnia mularzówna zarumieniła się tak, że aż jej uszy pokraśniały. Nieśmiałą jednak nie była.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.