— Coto takiego pan Michał w ręku trzyma? — stojąc pośród chodnika zagadała.
On zmieszał się bardzo. Rzecz dziwna! ten chłopak tak śmiały, gdy szło o spraszanie na traktament wesołej kompanii, ten zawadyaka i szaleniec, gdy mu gorzałka zaszumiała w głowie, wobec dziewczynki tej, skromnej a przyjaźnie na niego patrzącej, zmieszał się i języka w gębie zapomniał. Po kilku zaledwie sekundach, zrywając z głowy czapkę i jąkając się, wyrzekł:
— Dobry wieczór pannie Zofii!
Chciał ukłonić się elegancko, ale nogi formalnie w ziemię mu wrosły, więc tylko niezgrabnie głową kiwnął.
— Dobry wieczór, dobry wieczór! — zaszczebiotała znowu mularzówna; — ale coto takiego pan Michał z ziemi podniósł i w ręku teraz trzyma?
— To jest, proszę panny Zofii, kocię! — wyjąknął.
Ucieszyła się widocznie i wyciągnęła ręce. Choć była w kapeluszu i zgrabnym paltocie, rękawiczek jednak nie nosiła. Małe, czerwone od zimna rączyny, wyciągnęła po przedmiot, wspólnie ich teraz zajmujący.
— A! — krzyknęła — jaki ładny!
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.