— Ładny, ale nie wiem, co z nim zrobić?
— Niech pan Michał mnie to kocię daruje!
— Czy panna Zofia hodować będzie to brzydactwo?
— Będę! Jaki pan Michał dobry, że zlitował się nad tem maleństwem i podniósł je z ziemi...
— A jaka panna Zofia dobra, że życzy sobie to hodować...
— Ja bardzo wszystkie stworzenia lubię...
— I ja tyż...
Rozmawiając tak, patrzali sobie w oczy. Dziewczyna wsunęła kocię w szeroki rękaw swego paltota i pyszczek jego do różowych ust swych przykładała. Teraz fala rumieńca oblała czoło mężczyzny i popłynęła aż pod czarne jego włosy.
— Co jabym, zdaje się, dał za to... — zaczął i urwał.
— Za co?
— Za to, żeby panna Zofia i mnie tyż trochę lubiła...
Spuściła na chwilę oczy, ale wnet podniosła je znowu. Wyraz determinacyi spłynął na jej młodziutką twarz. Cicho, jak wprzódy, odpowiedziała:
— Ja pana Michała bardzo, bardzo lubię
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.