do barana z jednym rogiem, niż do rycerza ze sterczącą dzidą, o ziemię cisnął, z matczynego kufra coś wyjął, czapkę schwycił i wyszedł... Znalazłszy się na ulicy, szedł zrazu prędko, potem powolniej i przeciw zwyczajowi swemu z głową spuszczoną. W ciemnym zaułku żółtawo błyszczały, jak zwykle, okna i szklane drzwi Szlomy. Czarno zarysowujący się w ciemności wysoki mężczyzna dążył do dwu tych światełek i, zbliżywszy się ku nim o parę kroków, gwałtownym ruchem zwrócił się w stronę tę, z której przychodził. Z końca zaułka wrócił znowu, przed dwoma świecącemi punktami stał parę minut i poszedł dalej. Tak kilka razy zbliżał się ku wilczym oczom i oddalał się od nich, stawał przed niemi i, minąwszy je, zdawał się od nich uciekać, aż nakoniec, z determinacyą nagłą wskoczył na stopień drewniany, tu jeszcze sobie czapkę na bok głowy przesunął, gwałtownie ręką drzwi otworzył i za niemi zniknął. Na stopniu drewnianym pozostał i niebawem w kłębek zwinął się pies, który też za nim przyszedł.
Nazajutrz wypadła niedziela. Spory plac przed kościołem okryty był śniegiem, w nocy spadłym, bladym blaskiem słońca i szarym tłumem ludzi. Nabożeństwo niedzielne skończyło
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.