larzówna, na podobieństwo gonionego przez charty zająca, uczyniła zwrot szybki i nazad ku kościołowi biec zaczęła. Zapewne spodziewała się ztamtąd odsieczy, w postaci rodziców i rodzeństwa. Ale on, spostrzegłszy, że ucieka od niego, za rękę ją schwycił.
— Ho! ho! — krzyknął — co z tego to nic nie będzie! Jak Boga kocham, nie puszczę! Co-to? czy ja prawa do ciebie nie mam ? Ja twój kochanek, a ty moja kochanka! My już przed Bogiem przenajświętszym mąż i żona! Jeżeli ty uciekać ode mnie będziesz, ubiję! jak Bóg na niebie, ubiję! Ty moja i nikt nas nie rozłączy... żeby tam jenerał jaki, albo kniaź brać ciebie chciał, nie dam! ubiję! a nie dam! jak psa ubiję!
Czerwoną ręką z rozpostartemi palcami bijąc się w piersi, albo w powietrzu wygrażając, krzyczał coraz donośniej i grubiej, a ją, z całych sił wyrywającą się, ku sobie ciągnął. Coraz zwiększająca się gromada ludzi otaczała ich, śmiejąc się z pijaka, litując się nad dziewczyną, albo drwiąc z niej także; ktoś donośnie przywoływał policyanta, który też, przez plac przebiegając, pośpieszał ku miejscu, gdzie tłoczyli się ludzie i rozlegały się krzyki męskie i kobiece, bo i mularzówna, wyrywając się i szamocząc, krzyczała
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.