Lecz byli i tacy, którzy śmieli się i teraz. Garncarz Wincenty, niezupełnie trzeźwy, jak zwykle, i który oddawna zazdrościł Chlewińskiemu dostatków jego i znaczenia, mokremi oczyma swemi w oczy mu patrząc, na całe gardło zaryhotał:
— Dobrze ci tak! Nie trzeba było pozwalać dziewczynie z pijakiem romansować!
— A-le! — zaśmiało się kilku lokajów i robotników — toż on mówił, ze ona jego kochanką jest, a on jej kochankiem! Widać prawo ma tak mówić! To i cóż? Niech majster wytrząśnie sakiewkę, posag córce da i — wal do ślubu!
Scenie tej policyanci koniec położyli. Chlewińscy, o których jednostajnie obawiać się było można, aby apoplektycznego ataku nie dostali, wraz z rozpłakanemi starszemi i młodszemi dziećmi uprowadzili do domu Zośkę, która, pomimo silnej budowy swej i dobrego zdrowia, mdlała prawie z żalu i wstydu...
Tego samego dnia, nad wieczorem, Chlewiński wpadł do kuchni Romanowej. Możnaby powiedzieć, że przez te kilka poprzedzających godzin schudł i postarzał. Rumiane policzki jego wydłużyły się, białe, niskie czoło okryło się zmarszczkami, bujny wąs, wciąż targany, groźnie nad wargami sterczał. Zamiast, jak
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.