Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Michałkowi na sumieniu i otworzyło w piersi jego najzjadliwszego robaka — zwątpienie o samym sobie. Ile zaś razy przechodził koło kościelnego muru, przy którym tak ciężko obraził kochaną dziewczynę, tyle razy brała go nieprzezwyciężona prawie chęć zawrócenia się ku szynkowi Szlomy. Chęć tę przezwyciężał wprawdzie czasem, ale na krótko. Zima była; roboty żadnej nie miał. I przyjemności żadnej nie miał, bo jedyna uczciwa i porządnie żyjąca rodzina, która go dotąd chętnie w domu swym przyjmowała, drzwi swe przed nim zamknęła. Nie miał też już swej dawnej fantazyi i pewności siebie. Spostrzegać zaczął, że dobrze prowadzący się robotnicy unikali go, a majstrowie mularscy, mijając go na ulicy, pogardliwie albo szydersko na niego patrzali. Ambicyi miał dużo, i te oznaki ludzkiego lekceważenia bodły go okrutnie. Zwątpił całkiem o sobie, zaniedbał się; trzeźwym nawet będąc, chodził w surducie poplamionym i wykrzywionych albo podartych bótach. Trzeźwym będąc, o Chlewińskich nigdy przed nikim, nawet przed matką, najmniejszem słowem nie wspominał, i gdy kogokolwiek z rodziny tej na ulicy spotkał, przechodził prędko ze spuszczonemi oczyma. Zośkę tylko starał się widywać z daleka i tak, aby