jeszcze piętrzyła się na niem, pozostał tylko wór wypchany sianem, i za kołdrę służąca dziurawa chustka. Wyglądała teraz strasznie. Wychudła bardzo i zarazem ociężała i jakby zgrubiała, podobną stała się do niezgrabnego i sennie poruszającego się słupa. Rzadko czesane i do reszty siwiejące włosy zpod spłowiałej chustki bezładnie spadały na pomarszczone czoło, zapadłe policzki i nagą, kościstą szyję. Z tą postacią i z temi włosami, w obłoconej u dołu spodnicy, podartych swych kaloszach i kaftanie, wiszącym na niej jakby na słupie, miała sama pozór pijaczki. Wyglądałaby też na szkaradną czarownicę, gdyby nie te jej oczy, zpod brwi zsuniętych spoglądające na świat z bezdenną żałością, i nie to od chwili do chwili łamanie rąk, tak silne, że aż stawy w nich trzeszczały, i w którem czuć było mocowanie się z wewnętrznemi krzykami rozpaczy. Nietylko przecież nie wydawała krzyków rozpaczy, ale nigdy, przed nikim słowem najmniejszem nie poskarżyła się na syna. Nie broniła go już wprawdzie wymyślanemi historyami o pałacach i familiach, ale też i nie obwiniała. Jak grób milczała.
Nadeszła wiosna. Po kilkodniowem siedzeniu za piecem, Michałek rzekł do matki:
— Pójdę starać się o robotę.
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.