jednego z gimnazyastów, ulubieńca ojcowskiego, w ramię pchnęła.
— Nuże, Ignaś, proś ojca!... — a sama nalewała szklankę herbaty, z zamiarem podania jej tej nieszczęsnej... tej matce...
— Ej, tatku! — zawołał srebrnym głosem dwunastoletni uczeń — czy to tatko Pan Bóg, żeby mógł wiedzieć, czy kto poprawi się, czy nie poprawi! A jak przez tatkę człowiek przepadnie, to co będzie? A? I Zośka...
Otóźto. Najważniejszą rzeczą było to, że Zośka płakała i że łajdaczyna ten zdatnym był do roboty, jak sam dyabeł. Ignaś miał racyą. Niedarmo był on pierwszym uczniem w swej klasie. Czyto kto Panem Bogiem jest, aby mógł wiedzieć, co z kim jeszcze będzie!
Podniósł pan majster głowę, córkę do piersi przygarnął i na kobietę, stojącą u pieca, daleko już łaskawszem okiem patrzał. Namyślał się jeszcze, nie mówił nic, ale po sposobie, w jaki poruszał wąsami, poznać było można, że rozrzewnionym czuł się.
Nagle wszyscy podskoczyli na krzesłach swych, majstrowa krzyknęła: Jezus Marya! a majster: co to jest! Zośka zerwała się na równe nogi z twarzą bladą jak płótno, a stojąca u pieca kobieta drgnęła od stóp do głowy,
Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.