tknąć z nią bądź w człowieku, bądź w prądzie społecznym.
Oburzano się na mnie, że obcowałem blisko jedynie ze złem i że znajdowałem w tem przyjemność. Biorąc jednak rzecz tę ze stanowiska artysty, a więc tak, jak ja brałem ją, miałem słuszność; obcowanie to bowiem wpływało na mnie rozkosznie, pobudzająco i podniecająco. Już w samem niebezpieczeństwie tkwiła połowa podniecenia[1]...
Jako artysta powinienem był stanąć w jednym szeregu z Arielem. Wolałem jednak zająć miejsce obok Kalibana[2]...
Jeden z prawdziwych moich przyjaciół — wierny mi od lat dziesięciu — odwiedził mnie niedawno i zapewniał, że nie wierzy ani jednemu słowu ze wszystkiego, co mi zarzucano; chciał, abym wiedział, że uważa mnie za niewinnego, za ofiarę potwornego spisku. W odpowiedzi na słowa jego zalałem się łzami i powiedziałem mu, że wprawdzie wiele z przypisywanych mi win polega na oskarżeniu fałszywem i rzuconem na mnie przez oburzającą złośliwość, faktem jest jednak, iż życie moje pełne było przewrotnych uciech. O ile więc nie zechce uznać faktu tego za stwierdzony i przyjąć go w całej rozciągło-
- ↑ Była to niejako uczta z panterami. Wydawało mi się, że jestem czarownikiem, zaklinaczem wężów, wabiącym kobrę, ażeby uniosła się z trzcinowego koszyka, z ponad kolorowej chusty, i, na dany przez niego znak, rozpostarła swój pancerz i zamigotała nim w powietrzu, jak rośliną, zwolna kołyszącą się po wodzie....
Były one dla mnie najbardziej lśniącemi ze wszystkich złocistych żmij, a jad ich był po części ich zaletą. Nie wstydzę się nigdy tego, że je znałem. Jeśli wstydzę się czegoś, to je-dynie wstrętnej tej atmosfery filisterstwa, do której mnie wtrącono. - ↑ Zamiast pisania wspaniałych, barwnych, dźwięcznych jak muzyka, utworów w rodzaju „Salome“, „Tragedji Florenckiej“ i „La Sainte Courtisane“, musiałem wysyłać długie listy do adwokatów, których najbardziej zawsze się wystrzegałem. C. i A. byli nieporównani w swojem nędznem wypowiadaniu walki życiu. Dumas-ojciec, Cellini, Goya, Edgar Poe, Baudelaire — postąpiliby tak samo jak ja...