o której wie tak wiele. Nie ma pojęcia, jak postąpić i szał jego polega na tem, że udaje warjata. Brutus używa obłędu jako płaszcza, pod którym ukrywa sztylet swojego zamiaru, miecz swojej woli, ale melancholja Hamleta jest jedynie maską dla ukrycia własnej jego słabości. Kaprysy jego i dowcipy są tylko pretekstem do zwlekania z czynem, z którym igra, jak artysta igra z teorją. Robi z siebie szpiega własnych postępków i, słuchając słów swoich wie, że są to tylko „słowa, słowa, słowa“. Zamiast być bohaterem własnej historji usiłuje być widzem własnej tragedji. Nie wierzy w nic i w nikogo, nie wyłączając siebie samego; wątpliwości jego nie pomagają mu jednak, bowiem nie są wynikiem sceptycyzmu, lecz jedynie chwiejnej, rozdwojonej jego woli.
Guildenstern i Rosencrantz nie zdają sobie z tego wszystkiego sprawy: kłaniają się, uśmiechają i wdzięczą, i, co jeden powie, drugi najckliwszym powtarza tonem.
Kiedy wreszcie, dzięki odegraniu sztuki w sztuce, dzięki marionetkom w ich kuglarskiej grze, „chwyta Hamlet w potrzask sumienie króla“, i ściąga przerażonego niegodziwca z tronu, Guildenstern i Rosencrantz nie widzą w jego zachowaniu nic, po za przykrem bardzo wykroczeniem przeciwko etykiecie dworskiej.
Strona:Oscar Wilde - De profundis.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.