Strona:Oscar Wilde - De profundis.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

drganie ze zranionem, złamanem, wielkiem sercem świata. Wówczas jedynie, kiedy ludzie zdolni będą ocenić, nietylko jak pięknym był gest R—‘a, ale dla czego tak wielkie miał on dla mnie znaczenie i zawsze mieć je będzie, — wówczas może zrozumieją jak i w jakim nastroju mogliby zbliżyć się do mnie[2].

...Ubodzy są mądrzy; są lepsi, miłosierniejsi i wrażliwsi, aniżeli my. W oczach ich więzienie jest tragedją w życiu człowieka, nieszczęściem, fatalnym wypadkiem, czemś, co zasługuje na współczucie innych ludzi. O człowieku, będącym w więzieniu, mówią po prostu, że: „wydarzyło mu się nieszczęście“. W wyrażeniu tem, stale przez nich używanem, tkwi cała mądrość miłości. Zupełnie inaczej dzieje się u ludzi naszej sfery. Dla nas więzienie czyni z człowieka parjasa. Ja, i tacy jak ja, nie mają niemal prawa do powietrza i do słońca. Obecność nasza zatruwa innym ich przyjemności. Jesteśmy niepożądani, kiedy ukazujemy się ponownie. Nie dla nas już oglądanie blasków księżycowych. Nawet dzieci nasze zostają nam odebrane. Zerwane są słodkie te więzy, łączące nas z ludzkością. Skazani jesteśmy na samotność wówczas, kiedy synowie nasi żyją jeszcze. Społeczeństwo odmawia nam jedynej rzeczy, która mogłaby

  1. Lord Alfred Douglas, serdeczny przyjaciel Wilde’a, wplątany w jego proces, chciał ostentacyjnie poświęcić mu pierwszy tom swoich poezji. W słowach powyższych, starał się Wilde przekonać go, aby tego nie czynił.
  2. ....Pierwszy utwór, jaki wypuszcza w świat młodzieniec w kwiecie wieku, winien być jak kwiat wiosenny, jak krzew tarniny na łąkach Oksfordzkich lub jak pierwiosnki na polach Cumneru. Nie powinny zaciążyć na nim żadne straszne, oburzające tragedie, żadne ohydne, potworne skandale. Gdyby mi wpadło kiedykolwiek na myśl pozwolić, aby nazwisko moje figurowało na podobnej książce, byłoby to wielkim błędem ze stanowiska sztuki. Postawiłoby to utwór cały w fałszywem świetle, a oświetlenie w sztuce współczesnej wielkie ma znaczenie[1].
    Skomplikowanie i względność stanowią cechy charakterystyczne życia współczesnego. Dla oddania pierwszej z tych cech potrzebne jest środowisko, jego subtelne odcienie, oświetlenia, suggestje, osobliwe perspektywy; względność — wymaga tła. Dla tego też rzeźba jest w tym samym stopniu sztuką odtwarzającą, jak muzyka i poezja, kóra była i zaw- sze będzie sztuką odtwarzającą par excellence.
    ....Co kwartał przysyła mi R.— — przegląd nowości literackich. Czy podobna wyobrazić sobie coś bardziej czarującego aniżeli listy, napisane tak dowcipnie i zręcznie, naszkicowane tak lekko? Są to listy — we właściwem znaczeniu tego słowa: rozmowa w cztery oczy; posiadają one wszelkie zalety francuskich causeries: z subtelnym taktem wielbiciela odwołuje się on bądź do przenikliwości mojej, bądź do wrodzonego mi poczucia piękna i kultury, i tysiące znajduje sposobów przypominania mi, że wielu uważało mnie za arbitra elegantiarum, za autorytet w kwestjach stylu artystycznego, — wielu nawet za najwyższy autorytet. Daje on tym sposobem dowód zarazem taktu serca i taktu literackiego. Listy jego stanowiły niejako ogniwo, łączące mnie z cudownym, nierealnym światem Sztuki, w którym królowałem niegdyś i gdzie byłbym pozostał władcą, gdybym nie był pozwolił wciągnąć się w odmęt brutalnego, pospolitego świata żądz, którego gusty są tak niewybredne, a pożądania nie znają granic.
    Mimo całej mojej jednak wdzięczności, zrozumiesz mnie, naturalnie, a przynajmniej odczuć potrafisz, że wprost, z czysto-psychologicznej ciekawości, bardziej interesowałyby mnie jakieś szczegóły o tobie, aniżeli możność dowiedzenia się, że Alfred Austin zamierza wydać nowy tom swoich wierszy, że George Street pisuje krytyki teatralne do Daily Chronicie lub też, że Miss Meynell uznana została za nową wyrocznię stylu, dzięki człowiekowi, który nie umie nawet entuzjastycznie chwalić bez jąkania się....
    Inne pożałowania godne istoty, wtrącone do więzienia i pozbawione piękna zewnętrznego świata, mogą przynajmniej nie obawiać się zasadzek i najbardziej zatrutych strzał. Mogą ukryć się w mroku swoich cel i mogą hańbę swoją przeistoczyć w rodzaj świątyni nietykalnej. Światu stało się zadość, świat idzie dalej swoją drogą, a im pozwala cierpieć
    Mój los był inny.
    Udręka, jedna za drugą, szukały mnie, stukając do drzwi mojego więzienia. Wrota jego otworzyły się na oścież przed cierpieniem i wpuściły je. Przyjaciołom moim nie pozwolono mnie odwiedzać nigdy, albo prawie nigdy. Ale wrogowie moi mieli zawsze, ilekroć zapragnęli, otwarty do mnie dostęp.
    I pierwszy i drugi raz, kiedy wypadło mi stawić się przed sądem, a potem jeszcze dwa razy, kiedy przewożono mnie publicznie z jednego więzienia do drugiego, w warunkach niewypowiedzianie poniżających, wydany byłem na łup ciekawości i szyderstwa tłumu.
    Zwiastun śmierci przyniósł mi wieść swoją i odszedł. W zupełnej samotności, pozbawiony wszystkiego, co mogłoby pocieszyć mnie lub przynieść mi ulgę w mojem nieszczęściu, byłem zmuszony cierpieć katusze niewysłowione, ból i wyrzuty sumienia, jakie budziło we mnie i wciąż jeszcze budzi wspomnienie o matce mojej.
    Zaledwie czas zabliźnił nieco tę ranę (nie wygoiła się ona dotychczas jeszcze), kiedy żona moja, przez adwokata swojego, zaczęła mi nadsyłać ostre, złe, drażniące listy. Grozi mi nędza, z której czyniony mi jest zarazem zarzut. Mógłbym to znieść jeszcze. Ale z wyroku sądu pozbawiają mnie dzieci. Sprawia mi to niewypowiedziany ból, którego ostrość nigdy nie osłabnie. Przerażenie ogarnia mnie na myśl, że prawo może postanowić, aby mnie, ojcu, nie wolno było przebywać z dziećmi mojemi, i że postanowienie podobne może być wprowadzone w czyn. W porównaniu z ciosem tym niczem jest hańba pozostawania w więzieniu. O, jakże zazdroszczę wszystkim innym, krążącym razem ze mną dokoła podwó- rza więziennego! Dzieci ich — jestem tego pewien — czekają na nich, czekają na ich powrót, będą obsypywały ich pieszczotami.