niezmiernie trudno mi jest wprost wyobrazić sobie szczęście. Pamiętam, że w pierwszym kwartale mojego pobytu w Oksfordzie, czytając „Renesans“ Pater’a (książkę, która wywarła dziwny taki wpływ na moje życie), znalazłem w niej ustęp, w którym autor mówi o tem, że Dante umieścił w głębokim kręgu Piekła tych, którzy dobrowolnie oddają się smutkowi. Poszedłem umyślnie do biblioteki uniwersyteckiej i odszukałem owo miejsce w Boskiej Komedji, gdzie mowa jest o tem, jak w głębinach, poniżej ponurych bagien, leżą ci, co „smutni niegdyś byli w słodkiem powietrzu“, a teraz powtarzają wciąż przez jęki:
Tristi fummo
Nell’aer dolce che dal sol s’allegra“[1]
Wiedziałem, że kościół potępia „accidia“, ale cała ta myśl wydawała mi się zgoła fantastyczną. Tylko ksiądz, nieznający zupełnie rzeczywistego świata, mógł — jak wyobrażałem sobie — wymyśleć podobny grzech. Nie mogłem też pojąć, w jaki sposób Dante, który mówi, że „smutek poślubia nas pono-
- ↑ Smutniśmy byli zawsze na tym świecie,
Który pod okiem słońca się weseli“
(Piekło, pieśń 7-a. Przekł. A. Stanisławskiego).