Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/123

Ta strona została skorygowana.
117

Przyjrzałem jej się uważnie. Wydawała się twarzą osoby, kryjącej w sercu jakąś tajemnicę. Czy była to jednak tajemnica zła czy dobra? —trudno było określić. Piękno jej miało charakter dziwnie tajemniczy: piękno, raczej psychologiczne, aniżeli plastyczne, a słaby uśmiech, kryjący się dokoła jej ust, zbyt był nieuchwytny, aby mógł nadawać jej wyraz słodyczy.
— I cóż? — zapytał niecierpliwie — co mówisz?
— Nazwałbym ją Giocondą w futrze — odrzekłem. — Opowiedz mi wszystko, co wiesz o niej.
— Nie teraz — rzekł — po obiedzie; — i zaczął mówić o innych rzeczach.
Kiedy garson przyniósł nam kawę i papierosy, przypomniałem Geraldowi jego obietnicę. Podniósł się z krzesła, przemierzył kilka razy pokój i, rzuciwszy się na fotel, opowiedział mi następującą historję:
— Pewnego wieczoru — rzekł — szedłem po Bond Street około piątej po południu. Olbrzymie było tam o tej porze nagromadzenie wszelkiego rodzaju wehikułów, zatarasowujących nieomal zupełnie cały ruch. Tuż przy chodniku stała mała żółta karetka, która, nie wiem z jakiego powodu, zwróciła na siebie moją uwagę. W chwili, kiedy mijałem ją, wyjrzała z jej wnętrza twarz, którą pokazałem ci dzisiaj po południu. Przykuła mnie do siebie na pierwszy rzut oka.
Całą tę noc i cały dzień następny nie przestawałem myśleć o niej. Chodziłem tam i nazad po nie-