prawdziwym mistrzem, a obrazy jego niezmiernie były poszukiwane. Hugon pociągnął go narazie wyłącznie zewnętrznym swoim czarem.
— Jedynymi ludźmi, z którymi malarz powinien byłby się znać — zwykł był mawiać — są piękni głupcy, zatem ludzie, na których patrzenie jest rozkoszą dla oka, a mówienie z którymi wypoczynkiem dla umysłu. Mężczyźni-dandysi i kobiety-ślicznotki rządzą światem, powinniby przynajmniej nim rządzić.
Jednakże, poznawszy Hugona bliżej, polubił go także za jego żywy, wesoły humor oraz za jego szlachetną, niefrasobliwą naturę, i upoważnił go do stałego bywania w swojej pracowni.
Wszedłszy tym razem, zastał Trevora, wykończającego ostatniemi dotknięciami pędzla przepyszne, naturalnej wielkości, studjum żebraka. Pozujący do obrazu model stał na specjalnie urządzonej platformie w kącie pracowni. Był to zwiędły, zasuszony staruszek o twarzy, przypominającej zżółkły, pokurczony pergamin i mający niezmiernie smutny, wzbudzający litość, wyraz. Na ramiona miał zarzucony szorstki, brunatny płaszcz, cały w łachmanach i strzępach; grube jego buty były połatane i pocerowane, jedną ręką opierał się o sękaty kosztur, zaś drugą wyciągał stary, połamany kapelusz po jałmużnę.
— Jaki zdumiewający model! — szepnął Hugon, ściskając rękę przyjaciela.
— Zdumiewający model! — powtórzył Trevor
Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/63
Ta strona została skorygowana.
57