przeszłością. Z pospiechem więc i żarem pobiegłem tam, gdzie poważnie rozsiadła się na zrębie góry skarbnica pamiątek płockich — odwieczna Katedra. Nim wszedłem w dziejów uświęcone progi, stanąłem przed świątynią i oko w jej kształty zapuściwszy, patrzałem i napatrzeć się nie mogłem; dumałem i z zadumą rozstać się nie chciałem. Niewiem jak długo trwało moje zapomnienie: podniosłszy oczy, ujrzałem przed sobą pogodne i jasne oblicze starca, zorane wiekiem i bruzdami trosk przebytych, ale w tem błękitnem, czystem oku tam przebijała się cała jego przeszłość: ruchliwa, a zacna i uczciwa. Oczy starca ze smętnym spoglądały na mnie uśmiechem, a gdy dostrzegł moje zbudzenie, uderzył mnie lekko w ramię i głosem, tym głosem co od razu serdeczną naszą zjednywa sympatyę, zapytał:
— O czemże tak dumałeś głęboko w obec naszej świątyni, mój młodzieńcze?
— O czem? odparłem żywo — o czem, ojcze, o tej Katedrze, o tej Wiśle — o tym Płocku — o jego przeszłości....
— A więc ją znasz dokładnie? zapytał starzec, przenikliwie patrząc mi w oczy.
— Nie, ojcze, odparłem zawstydzony, — nieznam jej dobrze, i to mnie właśnie zasmuca.
— Nieznasz! przerwie starzec z ironią — to tak rzadko teraz słychać ten wyraz w młodzieńczych ustach: dziś
Strona:Oskar Flatt - Wspomnienia z wycieczki grudniowej w Mazowsze.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.