jedyne moje przygotowanie artystyczne, w jakie się zbroiłem. Na pierwszym wstępie zachwyciła mię wielka czystość. Bodaj to niemcy — pomyślałem, i z prawdziwą przyjemnością przyglądałem się, jak moje buty i część spodni odbijały się w posadzce, niby w zwierciadle. Nie zauważyłem nawet, jak minąłem pierwszą salę. W drugiej za to rozpocząłem akuratną pielgrzymkę. Równocześnie ze mną wszedł łysy staruszek, przygarbiony, w złotych okularach, woniejący paczulą i jakimś proszkiem, używanym do przesypywania futer na zimę. Z rękami założonemi na plecy, z wyciągniętą szyją chodził drobnymi krokami, cicho, ostrożnie, niby widmo, zjawiał się za memi plecami, albo obok, uśmiechał się złośliwie, przygryzał wąskie usta. W dwóch palcach trzymał wciąż szczyptę tabaki; od czasu do czasu podnosił ładunek do nosa, a spożyty wnet zastępował nowym zapasem, czerpanym z bardzo kosztownej tabakiereczki. Proces ten odbywał się bardzo machinalnie, cala zaś uwaga staruszka skupioną była na arcydziełach. Mrużył oczy, przechylał głowę, zachodził ze wszystkich stron, często nawet pomrukiwał. Z tych wszystkich manewrów wnioskowałem, że musiał być znawcą nielada. Zacząłem tedy zatrzymywać się dłużej obok niego; nie miał nic przeciw temu, owszem, parę razy ustąpił mi miejsca, ruchem ręki wskazał wybitniejsze części obrazu i wnet spoglądał na mnie z pod okularów, jakby się chciał przekonać, czy pojąłem, czy oceniłem. Specyalnością jego musiała być mitologia: wszelkim boginiom przyglądał się ze szczególniejszem skupieniem, klasyczna nagość miała w nim niezrównanego znawcę: C’est magnifique! de toute beauté! itd., pomrukiwał przed modelami z Parnasu.
Wobec Ledy zdrętwiał; tak przynajmniej sądziłem, gdy obszedłszy salę, zastałem go jeszcze na tem samem miejscu w głębokim zachwycie. Oczy rozszerzyły się znacznie, szczypta tabaki, wymknąwszy się cichaczem z palców, pokryła zielonym pyłkiem tylne poły surduta. Nie jestem
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/10
Ta strona została przepisana.