Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/103

Ta strona została przepisana.

wieka. U sąsiadów zjawiał się tylko dwa razy do roku po komorne; gdy liczył pieniądze, ręce drżały zlekka. Stąd wnioskowano, że jest skąpym i chciwym; wybaczano mu to: po ojcu otrzymał tylko tę część kamienicy, w której się urodził i mieszkał dotąd; reszta należała do kilku właścicieli. Spłacał jednego po drugim, skupywał okno za oknem, komin za kominem. Z siłą mrówki budował sobie żółwią skorupę — pieniądze były dlań bardzo drogie; cóż więc dziwnego, że czuł się wzruszonym przy liczeniu. Podziwiano tylko, że, pomimo krańcowej oszczędności, zajmował aż cztery pokoje brudne, ponure, wilgotne, ale — cztery.
Nie jeden biedak, mający do wyboru wilgotne suteryny, albo chłodne poddasze, chcąc uniknąć ciemnych schodów, zbyt małych okienek, proponował Turskiemu odnajęcie jednego pokoju; odmawiał zwykle, a zapytywany o powód — milczał, czasami bąknął przez zęby, że — nie może. Przywykł do tych czterech dużych pokojów, mających okna z jednej tylko strony od podwórka, ponurych jak więzienie, ze spruchniałą podłogą, na której ślad farby pozostał tylko przy ścianach, sklepione drzwi, sufity, bardzo grube ściany przypominały klasztor, staroświeckie meble czarną skórą obite, szafy jakieś olbrzymie, komody i biórka od wieków nieruszane z miejsca przyrosły do podłogi, spokrewniły się ze ścianą grubemi nićmi pajęczyny, a wszystko to jakby umyślnie stworzone do tych pokojów. Turski wzruszał ramionami na samą myśl, że w odwiecznych kątach może zamieszkać ktoś obcy; zdawało mu się, że to jest prostem niepodobieństwem, urodził się w tym pokoju, gdzie śpi dotąd, no i umrze tam, jeśli go śmierć nagła nie zaskoczy wśród ulicy. Czerwone jego oczy, apatyczne nawet na widok nieba i słońca, ożywiały się, uśmiechały czasami, ujrzawszy stare ramy od jakiegoś odwiecznego obrazu, które raptem przy zamiataniu wysunęły się z pod szafy. Kręcił, majstrował, składał je przez całą godzinę,