Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/104

Ta strona została przepisana.

nie zważając, że czas ten okradł od bardzo ważnej terminowej pracy.
— Hm, jak to człek głupieje z czasem — mruczał, spostrzegłszy, że tyle drogiego czasu zmarnował!
Głupiał też coraz więcej; do przeżytych godzin przybywały miesiące, lata, dziesiątki lat — pokoje starzały się i on starzał wraz z niemi. Dziś już niktby się nie ośmielił proponować mu odnajęcie choćby śpiżarki lub piwnicy; wiedziano, że długi spłacił, więc ma prawo mieszkać w czterech pokojach. Wychodząc do miasta, ubierał się w zielonkawy paltot z aksamitnym kołnierzem, w czapkę z urzędniczą gwiazdką i szafirowe okulary; szedł, postukując laską po kamieniach; trzymał się sztywno, dolna warga drżała zlekka, brwi ściągnął; w bramie stróż kłaniał mu się nisko, próżnujący dorożkarze oglądali się za nim — był dość ważną figurą na swojej ulicy. Wracał najczęściej w towarzystwie Julka, który nawet z naturą umiał wejść w konszachty; wyglądał na lat dwadzieścia, chociaż mu dawno trzydziestka minęła. Za to był szpetny, mały, piegowaty, bez śladu zarostu, mówiąc, szeplenił trochę; gdy szedł obok ojca, śmiał się i gadał ustawicznie, skubał go przytem za rękaw, to za kołnierz, jeśli dostrzegł włos, pierze lub inną jaką nieczystość. Wogóle wyglądał bardzo zajęty ojcem, a że był o wiele niższym, mówiąc, podejmował głowę i zaglądał w oczy jak piesek; machał rękami, wzruszał ramionami, śmiał się głośno, a z ukosa wciąż na ojca zerkał; chwytał go pod ramię, ostrzegał, wskazywał wygodniejsze przejście; cmokał językiem, gdy słońce zbyt natarczywie zaglądało w okulary starego, zżymał się na lada wietrzyk, a wszystko przez iście synowską troskliwość.
— He, he, papeczko wygląda dziś jak rydz — dalibóg. Czerstwy, rzeźwy, chodzi prędzej, niż ja! Gdzie nam cherlakom do dawniejszych ludzi! Ktoby to powiedział, że ja syn papeczki? Wyglądam jak brat młodszy. Chwała Bogu. My z papeczkiem jeszcze setnych lat dożyjemy. Che, che!