sobie po dachach, po śmietnikach, a tylko o zmroku, wracając na spoczynek, trzepotaniem i szczebiotem ożywiały na chwilę głuchy zwykle ogródek. O zmroku też najczęściej otwierało się owe jedyne okno; siadywał w niem młody chłopak mizerny, schorowany, oparty głową o ramę, przymykał oczy. Spłoszone przed chwilą wróble spoglądały na niego uważnie: bezwładny spokój chorego dodawał im odwagi: po namyśle najśmielszy przefrunął z ogrodzenia na krzak, za nim pośpieszyło całe stado. Młody człowiek nie mógł już nawet służyć jako straszydło na ptaki. Straszył za to ludzi. Wszystkie kucharki w kamienicy lękały się go jak upiora. Matki, kołysząc do snu rozkapryszone dzieci, wołały: „Spij! zobaczysz, że zawołam idyotę! przyjdzie i zje cię, grymaśniku!“ Ile razy wyszedł na dziedziniec dziesiątki głów wyglądały za nim przez okno — a przecież nie był nowością — trzy lata już przeżył w półśnie ogłupienia. Lekarze dawno już podpisali mu patent na idyotę; rodzice mieli jeszcze trochę nadziei: był niegdyś taki zdolny, uczył się dobrze, a gdyby nie choroba, co mu mózg osłabiła, byłby może z czasem uczonym człowiekiem. Matka dziękowała Bogu, że jest spokojnym, awantur nie robi, powoli oswoiła się z jego stanem; nazywała go zawsze „ten,“ jakby dla odróżnienia od dawniejszego Jasia; ojciec zaś, mówiąc o nim, wskazywał głową w stronę jego pokoju: zresztą wspominano o idyocie bardzo rzadko.
— Niechby już sobie umarł — myślała matka; a ile razy przyszedł do stołu bledszy i mizerniejszy niż zwykle, patrzyła mu w oczy niespokojnie, zmuszała do jadła, potem gotowała zioła i inne domowe lekarstwa. Chory przyjmował to wszystko i krzywił usta boleśnie. Nie lubił ludzi; wśród towarzystwa wyglądał jeszcze bardziej cierpiącym; natomiast, podczas księżycowych nocy letnich, kiedy leżąc na łóżku wpatrywał się w oświetloną przestrzeń za oknem, oczy nabierały życia, zdawało się, że myśl nie zgasła w nich
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/107
Ta strona została przepisana.