Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/114

Ta strona została przepisana.

poprawiała obrus, odsuwała talerze, spoglądając co chwilę na drzwi mężowskiego pokoju. Ręce drżały zlekka, jakiś dreszcz przykry przebiegał po plecach... lękała się! Jeszcze żeby ten list nie był pod jej adresem! A to, jak na złość! Stary może pomyśleć, że ona ma tam jakieś konszachty z tym szaleńcem, chociaż Bóg świadkiem, że od dwóch lat literki do niego nie pisała. Coraz większy strach ją przejmuje — przeczuwa burzę! Możeby tego listu nie oddawać?...
Wszedł nareszcie mąż i ujrzał list. Pochylona nad wazą z największą starannością wyławia raki do jego talerza; nigdy jeszcze nie była tak niezręczną: dwie szyjki raków spadły na obrós, brzegi talerza oblane; drży jak w febrze. Byłażby to siła natury jedyna, najsilniejsza i najświętsza zarazem? Czy ten jęk czy, zaklęty w niemych wyrazach, nie odbija się przypadkiem w jej własnej piersi? Nie. Mąż list odczytał uważnie, powoli; trzyma go blisko oczu, gdyż bez okularów bardzo źle widzi; spojrzał na datę, potem w stronę, na komodę, jakby się orjentował ile dni upłynęło od napisania? List złożył i bardzo akuratnie wsunął do koperty.
— A — raki! dobrze, dobrze! — mruknął siadając na zwykłem miejscu; serwetę zawiązał pod brodę i szklannym jakimś, ale spokojnym wzrokiem poprowadził do koła — spojrzał na żonę.
Strach osiadł na dnie jej serca, dreszcz ustał, Turska jakby się na świat narodziła. Pierwszy raz w życiu przyszło jej na myśl, że mąż wcale nie jest tak srogim, że głupią była, drżąc przed nim przy lada drobnostce. Wszedł Julek na palcach, tak zawsze chodził w domu, miał już przepraszać papeczkę i mameczkę, że się spóźnił nieco, w tem spostrzegł list, sięgnął po niego, i nie zmieniając wyrazu twarzy, z uprzejmym uśmiechem przebiegł wzrokiem pismo, spojrzał na datę i list, złożony akuratnie, wsunął napowrót do koperty.