— Ta mameczka, dalibóg, zakarmi nas na śmierć — mówił usiadłszy naprzeciw ojca; codzień jakaś nowalia!
Klaskał językiem, wąchał, przełknął ślinę kilkakrotnie, w końcu nie wytrzymał, pochylił się i ucałował matkę w rękę.
— Eh, raczki wyborne, znakomite! A co tam jeszcze będzie? mrugnął figlarnie lewem okiem; jestem pewny, że jakaś niespodzianka.
Oczki biegały na wszystkie strony, przelotnie tylko zatrzymując się na twarzy ojca. Ten zaś, pochylony nad talerzem, z łyżką wstrzymaną w połowie drogi, spoglądał na niego z pod nachmurzonych brwi.
— A ja dla papeczki lekarstwo przyniosłem — zawołał Julek, a przymrużywszy oczy, spojrzał z przymileniem w twarz ojca. Lekarstwo od kaszlu. Cukiereczki takie maleńkie, smaczne i zdrowe. Papeczko po jednym będzie sobie zajadał, chodząc po pokoju; dzień, drugi, trzeci, a i kaszelek przejdzie. Jak trzeba będzie, to jeszcze pudełeczko przyniosę! Szkoda tylko, że sam przypilnować nie mogę, żeby papeczko akuratnie przyjmował!
— Jakież to cukierki? zapytała matka.
Stary położył łyżkę, oparł się o poręcz i wpatrzony przed siebie szepnął:
— Dziś o trzeciej pójdziemy z tobą do notaryusza!
Przymknął oczy, zdawało się, że słowa te przez sen wymówił.
— Pójdziemy do notaryusza, pójdziemy wszędzie, gdzie papeczko zechce — zawołał Julek z pobłażliwą pieszczotą, tylko proszę być zdrowym i nie kaszlać. Kaszlać nie wolno. Mój Boże, myślę sobie nieraz, wracając z biura, żeby to do wszystkiego co mamy w chacie, jeszcze zdrowie dodać. Siedzielibyśmy jak u Boga za piecem. Czasem w gieryłaszka we troje wieczorkiem, czasem w maryasza z mameczka, czy z papeczkiem; pogralibyśmy, pośmieli i — spać.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/115
Ta strona została przepisana.