Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz znowu każdy do swojej roboty. Raj byłby, nieprawdaż?
Mówiąc, spoglądał kolejno na ojca, na matkę, a z oczu patrzało mu wyraźnie: no, i czegóż jeszcze chcecie odemnie?
Idyota nie wychodził dziś ze swego pokoju; nakrycie jego u stołu wyglądało jak podczas „dziadów“ zostawiane puste miejsce „dla duszyczek.“
— Ażeby to jeszcze Jasio wyzdrowiał — dodał Julek, zniżając głos.
Pokiwał głową smutnie jak na pogrzebie. O Władku nie wspomniał; od lat dwóch nie mówiono o nim wcale; dzisiejszy list, niby iskra elektryczna, potrząsnął na chwilę ołowianą atmosferę rodzinnego gniazda: wszyscy przymknęli oczy na to niespodziewane zjawisko.
Rodzice milczeli; Julek mówił za nich i za siebie; a jak tylko zdało mu się, że ojciec poruszył ustami, milkł w połowie wyrazu, z wyciągniętą ku ojcu szyją, patrzał mu w twarz uważnie; ten raz tylko spojrzał na zegarek; przełknął ostatniego kalafiora, wstał i wyszedł z pokoju. Za chwilę Julek stał już w przedpokoju w paltocie, z kapeluszem, gotów do drogi. Pójdzie z papeczkiem do notaryusza, czy na przechadzkę, jemu wszysto jedno, byleby papeczce mógł dogodzić.
Teraz już Turska pewną była, że cały majątek dostanie się „lisowi.“ Kto wie, może i ona sama kiedyś od niego zależeć będzie. Siedziała w fotelu naprzeciw bramy, osowiała jakaś, zdrętwiała. Dwa cudze psy wbiegły na na dziedziniec jeden za drugim: pierwszy zaczął wodę lizać u pompy. Ona patrzała na to jak martwa; w głowie jej wciąż się snuło; co oni tam robią u notaryusza?... Czy stary ostatecznie skrzywdzi tamtego? To znowu: czy Julek, w razie śmierci ojca, nie zechce skrzywdzić jej z kolei? Oj, temu lisowi nie dowierzała jakoś... Przypominała sobie jednocześnie, czy słyszała kiedy, żeby syn matkę z domu