Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/117

Ta strona została przepisana.

wyprawił, albo głodem morzył?... Nie, tego jeszcze nie słyszała. Uspokojona trochę zgarnęła kawałeczki cukru w koło spodka i zaczęła pić kawę. Nie zdążyła jeszcze ujrzeć chińczyka, co na dnie filiżanki wachlował się słomianym wachlarzem, a już w duszy uczuła znaczną ulgę.
Może i dobrze się stało, że Julek otrzyma wszystko — rozmyślała — oszczędny, bez nałogów, istny ojciec. Nie zmarnuje krwawego dorobku rodziców. Stary ma rozum, że się tak zabezpiecza...
Uspokoiła się zupełnie. Oho, niechby teraz cudzy pies przyszedł lizać wodę u pomy.
Minęło kilka tygodni; w domu nie zaszła żadna zmiana: chociaż stróżowi przykazano, żeby we wszelkich sprawach, odnoszących się do mieszkań i lokatorów, zwracał się do młodego pana. Kamienica odmłodniała trochę; od frontu pomalowano ją na żółto, bramę zaś — na szaro; mówiono nawet, że będą oświetlać schody, ale temu nikt z lokatorów nie wierzył. Turski zamilkł ostatecznie, przestał wychodzić, kaszlał strasznie, pomimo to pudełeczko z cukierkami stało na komodzie nietknięte. Od pamiętnego dnia, kiedy to przesiedzieli u notaryusza kilka godzin, do Julka nie przemówił ani słowa. Nawet wówczas, kiedy ten, z właściwą sobie gadatliwością, opowiadał, jak z czasem, jeśli mameczka i papeczko pozwolą, on tu wszystko poprzerabia, ze stajni, chlewów nawet mieszkania porobi, ogród wytnie, plac oczyści i nowy dom zbuduje. Ojciec patrzał w okno szklannym wzrokiem i ani jednym ruchem nie okazał swego przekonania. Julek znosił spokojnie tę widoczną obojętność; na obiad przychodził akuratnie, mameczkę na dzień dobry w ręce całował, wieczorami zaś, siadywał przy nich, albo u siebie w otwartem oknie; rozglądał się po dziedzińcu, gwizdał, czasami zerwawszy liść winny, wciągał do ust i klaskał jak z bata, przedziurawiony rzucał za okno i zrywał drugi. Starzy lokatorowie, widząc go przy tak niewinnej rozrywce, twierdzili, że będzie kiedyś bardzo porządnym