Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/121

Ta strona została przepisana.

nie trzeba... chodźmy. Zamilkł, wyprostowany, sztywny, zdawał się słuchać jakiegoś dalekiego echa.
— Kto... on? — szepnął. Kto... ten... Kto... kto... — powtarzał coraz ciszej; głos zamierał w piersiach. Zamilkł. Poruszał jeszcze ustami, ale już słów zrozumieć nie można było.
— Co to jest... Co tobie? — krzyknęła żona, trzęsąc go silnie za ramię.
Milczał; głowa opadła na piersi.
Na krzyk żony wbiegła służąca, stróż, sąsiedzi; nim przybył doktór wszystko już było skończone. Paraliż mózgu, czy atak sercowy — mała różnica. Stary nie żył!
Jedni mówili, że zmarł ze starości, inni, że go zawiało, inni znowu, że zjadł coś niestrawnego! Wszyscy żałowali go trochę. Przez całe życie szedł tak wązką ścieżynką, że zawadzać nie mógł nikomu. Żył długo, a starzy ludzie, jak stare graty, mają właściwą sobie cechę, oko dziwnie jakoś przywyka do nich. Znikną gdzieś, pustki nie zostawią, a jednak tęskno trochę, jakby wraz z nimi i część życia naszego usuwała się w niezgłębioną przepaść przeszłości.
W kilka dni potem w czterech oknach osłoniętych dzikiem winem, jasno było od lamp zapalonych u sufitu; w pokojach widać długie stoły zastawione jadłem i butelkami; rozszerzała się woń śledzi, piwa, wódki, smażonej tłustości; pod oknami resztki ryb i ogórków. W mieszkaniu cisza; całe życie skupiło się w ogródku, gdzie na improwizowanej naprędce estradzie z białych desek, śpiewały arfiarki i wykręcała się jakaś króciutka spódniczka. Gawiedzi zebrało się sporo, był to bowiem jedyny ogródek tego rodzaju w tej stronie miasta. Julek siedział przy stoliku naprzeciw estrady; miał tu wstęp wolny w każdej porze dnia i nocy; usłużny gospodarz nawet piwo ofiarował mu gratis! Tylko arfiarki i szansonistka stanowiły oddzielny wydatek.