Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/138

Ta strona została przepisana.

liszkach, miemi się tęczowo w karafkach z wodą; ślizga się po srebrnych sztućcach; cały przybór wygląda wykwintnie; bielizna pachnie czystością, połyskuje jak atłas; przy nakryciach są tylko cieniutkie porcyjki chleba, ale na taki widok przyboru zęby świerzbieć zaczynają. Przez korytarz z kuchni dolatuje zapach smażonego masła, w powietrzu czuć woń słonych zakąsek, wogóle atmosfera smaczna, chociaż trochę chłodnawa; umyślnie otworzono lufciki, żeby goście tem chętniej garnęli się do kieliszków, tem raźniej się zabierali do sutych półmisków. Za chwilę wszystko będzie gotowe. Ładna gospodyni weszła żeby rzucić ostatni coup d’oeuil wprzód nim zaprosi gości. Jadają o samej dwunastej — więc jeszcze pięć minut... Obejrzała się. Na progu sąsiedniego saloniku stał kuzyn z kapeluszem w ręku, patrzał jej w oczy pytająco. Gracze, skończywszy partyę, sprawdzali rachunki; cisza panowała przy obydwóch stolikach, nawet bezczynni świadkowie stali z rękami założonemi za plecy, śledzili wzrokiem kredkę; niebieski obłoczek dymu unosił się nad głowami, tłumiąc nieco światło lamp, w salonie było trochę duszno, tem świeżej, tem apetyczniej wyglądała jasna wonna jadalnia. Wskazówka zegara posuwała się ze zwykłą sobie akuratnością, skradając się nieznacznie stanęła prawie na dwunastej. W progu jadalni jak raz naprzeciw p. Jana stała prezesowa; sztywna, blada, z szeroko otwartemi oczyma, zastygła w oczekiwaniu; patrzała gdzieś w kąt, pomimo to widziała, czuła każde poruszenie córki i Jana. Patrzyli sobie w oczy. On ściskał kapelusz w rękach i próbował uśmiechnąć się; usta zadrgały i wykrzywiły się dziwnie boleśnie, jakby naraz nielitościwy palec losu dotknął starej, głębokiej, lecz nie zabliźnionej jeszcze rany.
— Żegnam kuzynkę, wyrzekł wreszcie z doskonałym spokojem; ręki nie podał, tylko głowę schylił nizko, oczy przymknął i bardzo szybko odwrócił się z progu ku salonowi. Krew zmrożona na chwilę w żyłach prezesowej,