Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/142

Ta strona została przepisana.

podniety, tupnął nogami, ale i te rakiety spóźnionej gorliwości zgasły wobec ogólnego spokoju.
Koncert się zaczął. Wspaniały głos śpiewaczki dawno się otrząsł z pyłków świeżości, w wysokich notach drgał zlekka, jak zluzowana struna, pomimo to, miał jeszcze dość zalet, żeby zadowolnić najwybredniejszą nawet publiczność. Słuchano z natężeniem. Wszystkie twarze miały wyraz skupionej uwagi, wszystkich oczy zwrócone były na estradę. Przezorniejsi trzymali dłonie na pogotowiu.
Grzmot się powtórzył wprzód nim uciekło echo ostatniej nuty! Zachwyt dosięgał zenitu. Najwięcej pozytywni ocknęli się w siódmem niebie, idealiści zaś zabrali się tak wysoko, gdzie nawet bujna wyobraźnia Mahometa sięgać nie zwykła.
Artystka po tysięcznych wywoływaniach ukazała się raz jeszcze. Zniecierpliwiona natrętnem uniesieniem, stanęła na estradzie, nozdrza jej drgały, brwi ściągnęły się zlekka, powiodła po sali błyszczącym wzrokiem.
Oczy jej spotkały się z oczami mężczyzny, stojącego w bocznych drzwiach.
Już nawet rozgorączkowana publiczność zaczęła omdlewać w zapale, oklaski szwankowały stronami, a ona wciąż stała jeszcze przykuta wzrokiem spokojnym, jakim się zwykło patrzeć w dawno minioną przeszłość. Raz jeszcze chciała zwrócić głowę w jego stronę, ale głowa zdawała się uginać pod brylantowym dyademem, brylantowy naszyjnik ściskał szyję jak kajdanami. Stała wpatrzona w głąb sali, wsłuchana w serce, które dawno uderzać przestało. Towarzysz jej, wspaniały wiolenczelista, z trochę już zwietrzałą sławą, ale dość jeszcze ceniony przez świat muzykalny, stał obok z ramieniem przygotowanem do ujęcia jej ręki:
— Pójdźmy! szepnął, tupnąwszy nogą zlekka.