— Głupie miasto! piwa porządnego nie mają, mówił z cygarem w ustach, i restauracye nędzne, po stołecznych szczególnie. Na szczęście, jesteśmy tu przelotem tylko, jeszcze dni parę, a byłoby źle z mojem rozpieszczonem podniebieniem! Co jadłaś na wieczerzę?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, podniósł głowę, spojrzał na nią zamglonemi oczyma.
— Jeszcze en toilette? Zmęczoną jesteś, znerwowaną, czy tylko kapryśną? W takich razach najlepiej jest wypić coś wzmacniającego... kieliszek Xeresu naprzykład? Ja tem się tylko podtrzymuje, w tem czerpię werwę i zapomnienie: dodał z żartobliwym patosem. Ale może przeszkadzam? Widzę, że niemasz usposobienia do rozmowy.
— Tak, jestem zmęczona, znerwowana, rozkapryszona, odrzekła z głową opartą o ścianę, z przymkniętemi oczami. Potrzebuję być samą, to najlepsze lekarstwo na wszystkie moje choroby.
Wiolonczelista zabrał kufel i wyszedł, suwając przydeptanemi pantoflami.
Zegar wskazywał dwunastą. Długo wpatrywała się w skazówkę, przesuwającą się z niedostrzeżoną powolnością.
— T...ak! szepnęła, odpowiadając na własne myśli, ale czyż ja oddając mu się młodą, niewinną, pytałam o jego czterdziestoletnią przeszłość?
Z pod przymkniętej powieki, wymknęła się łza duża, przezroczysta, spłynęła zwolna po rozognionem policzku, a z nią spłynęła reszta pozłoty z błyskotliwego życia!