Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/15

Ta strona została przepisana.

— To za prędko! Pejzaż podmalowany dziś jeszcze w kilku miejscach, do jutra gotów nie będzie.
Zamilkliśmy; artysta nachmurzył czoło.
— Może pan ma coś innego? Przyznam się, że nie chciałbym wyjeżdżać bez żadnej pamiątki... Kto wie, czy będę tu kiedy!...
Zasunął palce we włosy i wpatrzył się ponuro przed siebie.
— Mam — odrzekł z cicha — tak, mam... portret; robota o wiele lepsza niż ta... twarz charakterystyczna... Portret malarza... Nic znakomitego wprawdzie, nieznanego nawet! Ha, ha!... jednego z tych, co dla braku wytrwałości rozpłynęli się w nędzy! Paradny ten... ten... znawca, kaznodzieja! Ciekaw jestem, czy sam próbował przeżyć choć jeden dzień bez... szampana i Hawany?... Ha, ha, paradny!
Błysnął oczami w stronę staruszka, zadumanego przed Ledą.
— Portret mam w mieszkaniu, jeżeli pan łaskaw...
— Służę panu.
Wyszliśmy. Podążał śpiesznie przedemną, a tylko na rogach ulicy oglądał się, czy nie zemknąłem. Znaleźliśmy się w końcu na jakiemś długiem podwórzu, gdzie po raz pierwszy zwątpiłem o niemieckiej czystości. Przez środek, dla wygody więcej niż dla ozdoby i woni, płynął strumień mydlin, unosząc z sobą resztki obierzyn od cebuli i kartofli. Zapach palonej kawy, smażonego mięsa, monotonne siekanie nożem po stolnicach, oznajmiały, że się znajdujemy w państwie kuchennem. Wspinaliśmy się dość szczęśliwie przez cztery czy pięć pięter. Jeżeli to prawda, że natchnienie płynie z nieba, czy z obłoków, to artyści mają racyę, lokując się na strychu. Towarzysz mój uchylił drzwi. Weszliśmy do izdebki nieznośnie jasnej, białej, a tak ciasnej i chłodnej zarazem, jakby była chatką ze śniegu. Na progu już, chcąc zapewne uwagę moją odwrócić od pu-