Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/159

Ta strona została przepisana.

się, wypadki te były dostateczne, żeby zwrócić całą uwagę malców; obejrzeli się za bocianami, śledzili wzrokiem poruszające się kłosy, o zemście i o ucieczce zapomnieli obaj. Żyto stawało się coraz rzadsze, już tylko gdzieniegdzie zabłąkany kłosek sterczał na biocie; miedza skierowała się brzegiem łąki, ale malcy szli prosto w błoto, po kępach porosłych tatarnikiem, dostali się na brzeg błotnistej rzeczki, ztamtąd w kilku susach na groble, prowadzącą do dwora; wierzby i olchy biegły wzdłuż po obu stronach drogi, po środku głębokie kałuże rzadkiego błota; chłopcy szli samym środkiem, przyglądając się swym nogom zabłoconym wyżej kostek. Zatrzymali się na środku mostu, spojrzeli w wodę:
— Skoczyłby ty ztąd do rzeki?
— Oj, oj, żeby tylko chciał!
— No tak walaj!
— A mnie tam czego?
Rzucili kawałek kory i przyglądali się, jak kręcąc się w różne strony zniknęła w rzece pod mostem.
Pawełek tymczasem wodził ciekawym wzrokiem dokoła. Wioski już ani widać, tylko wysoka sosna z zrobionem gniazdem na wierzchu wskazywała, w której stronie stoi jego chata; kościołek też znikł za drzewami; sad dworski o kilka kroków; na końcu ulicy widać bramę dworską otwartą na rozcież; białe i czerwone kwiaty świecą się zdaleka, a z za krzewów wyglądają słupy ganku, górne szyby okien, dach i kilka białych kominów. Pawełek włożył palec do gęby i długo, bardzo długo wpatrywał się w otwartą bramę.
— No, chodź! zawołał nań jeden z malców i pociągnął za rękaw. Nim porzuszył się z miejsca spojrzał raz jeszcze na łąkę. Ogromny dąb rósł przy samym dworskim ogrodzie; korzenie, jakby im miejsca w ziemi zabrakło, wydostały się na wierzch; w cieniu niezliczonych gałęzi i liści roiło się takie mnóstwo ptaków, że drzewo drgało, poruszało się, oddychało życiem tysiąców! Stado wróbli spło-